Jak tu oprzeć się prośbom pięknej Martyny ? No jak ? Niby kilka tematów po głowie się błąka, kilka myśli, z których można by rozwinąć całkiem ciekawy wywód. Jednak nie skorzystam z wcześniejszych pomysłów, gdyż od wczoraj chodzi mi po głowie zupełnie inna sprawa, która nie daje mi spokojnie żyć…
19 czerwca – środa – to dzień, kiedy znów mogłem zobaczyć i pobyć z moją małą córeczką. Ciężko mi jest potem dojść do siebie, to zbyt duży ładunek emocji nawet jak dla mnie.
Tak się złożyło, że miałem okazję pracować dla Marii i Piotra Ziemlewiczów przy rozruchu Starego Kredensu. Przez kilka miesięcy nękano mnie mailami, aż w końcu dałem się namówić. Wsiadłem w autokar w Mannheim i pojechałem do Sanoka. Pierwszy miesiąc był jak zawsze cudowny, drugi już ciut mniej a trzeci – szkoda gadać.
Pochłonięty pracą nad ciągłym poszukiwaniem ideałów pośród kombinacji smaków, odpowiednich tekstur i produktów zauważyłem kataklizm, który jeszcze nigdy nie był moim udziałem ani ja jego. Cholera, to niesamowite być tak blisko czegoś, co niszczy wszystko na swojej drodze. To skłoniło mnie do refleksji nad sobą samym, nad wszystkim tym, co mnie dotyczy i otacza.